Z nieba do piekła i z powrotem

   Pisałam już, że kibicowanie OM w tym sezonie przypomina jazdę kolejką wysokogórską. Najpierw jest miło i przyjemnie, a potem zaczyna się ostra jazda w dół. Dalej następuje wyrównanie do poziomu, by raz wspiąć się na szczyt lub spaść. Dzisiejszy mecz Marsylii to klasyczne z piekła do nieba. 
   Zaczęło się od piekła. OM straciła gola już w... 1' spotkania. Ledwie sędzia gwizdnął na rozpoczęcie, a Moutinho zapakował piłkę do siatki. Mandanda jak i reszta zawodników gospodarzy nie posiadała się ze zdziwienia. Kibice pewnie byli w szoku. Ja na pewno. "Cudowny" początek.
   Po wstrząsie Marsylia przystąpiła do ataku. Miała aż 79% posiadania czasu piłki, Monaco było w głębokiej defensywie. Tyle, że wyrównujący gol jak nie chciał paść, tak nie padał. Obgryzający paznokcie ze zdenerwowania kibice podskoczyli z radości dopiero w 79'. Młodszy z braci Ayew wyrównał stan gry na 1:1. Po Vélodrome rozeszło się westchnienie ulgi, ale żeby OM liczyła się jeszcze w walce o europejskie puchary musiała to spotkanie wygrać.
   W 87' stadion oszalał ze szczęścia. Alessandrini wyprowadził gospodarzy na prowadzenie i teraz to Monaco było w szoku. Zasłużenie.
   Nerwów kibicom przysporzył jeszcze sędzia doliczając aż 6 minut. Na szczęście Mandanda zachował czyste konto i po ostatnim gwizdku Stade Vélodrome ponownie mógł eksplodować radością. Dzięki tej wygranej Marsylia zmniejszyła stratę do... Monaco na 2 punkty i ponownie wskoczyła na 4 miejsce w tabeli. Do końca rozgrywek pozostały jeszcze dwie kolejki. Za tydzień OM zagra na wyjeździe z Lille, a za 2 podejmie u siebie Bastię, więc emocji z pewnością nie zabraknie. Oby tylko wygrała, a Monaco straciło kolejne punkty. Na zajęcie 2. miejsca nie ma szans. Nawet jeśli Lyon już nie wygra, to i tak go nie przeskoczy. A jeszcze w styczniu była na fotelu lidera...

  

Komentarze