Real na 5, z minusem.

   Przed meczem Real Madrid - Legia Warszawa chyba wszystkie hiszpańskie gazety prześcigały się w spekulacjach ile to bramek Królewscy zaaplikują przyjezdnym. Ci co bardziej hura-optymistyczni zakładali, że w dwumeczu padnie wynik nawet dwucyfrowy. Ostatecznie skończyło się 5:1 dla Realu.
   Jako, że każdy mecz rozpoczyna się od wyniku 0:0, zacznijmy od samego początku. Pierwsze 15 minut to wymiana akcji na akcję. Kibice Realu nieznający Legii (albo mający świadomość ostatnich wyników) mogli więc przecierać oczy ze zdumienia. Goście nie odbiegali od gospodarzy, ba, byli blisko zdobycia bramki. Ta jednak odbiła się od słupka. Real wyszedł z kontrą i w 16', po indywidualnej akcji, Bale strzelił na 1:0. 
   Legioniści jeszcze nie zdążyli się porządnie otrząsnąć, a Malarz po raz drugi musiał wyciągać piłkę z siatki. Taki gol z niczego zdobył Marcelo, lecz później został on uznany za trafienie samobójcze i na strzeleckiej liście wylądował Jodłowiec.
   Minęły kolejne dwie minuty i kibice zgromadzeni na Santiago Bernabeu zobaczyli kolejnego gola. Niestety, był on następstwem faulu Danilo na rywalu w polu karnym. Jedenastkę na bramkę zamienił Radović. Navas nie miał żadnych szans na obronę, rzucił się w przeciwną stronę.
   Strata bramki najwidoczniej zabolała gospodarzy, gdyż robili wszystko, byleby tylko podwyższyć wynik, lecz udało się to dopiero w 37'. Cristiano Ronaldo wycofał piłkę do Asensio, a ten jak strzelił... 3:1 do przerwy. 
   Po zmianie stron w zasadzie nic się nie zmieniło. Legia z minuty na minutę słabła, Real naciskał, ale ilekroć podchodził pod pole karne gości trafiał na zasieki. I tak praktycznie przez cały czas. 
   W 68' ładną akcję Los Blancos wykończył Vasquez. Młody Hiszpan utonął w objęciach Moraty, który podał mu piłkę w idealnym momencie. Sam Morata również się wpisał na listę strzelców, a miało to miejsce w 84'.
   Real wygrał pewnie, ale trudno nie odnieść wrażenia, że przez pierwsze minuty spotkania Królewscy podeszli do rywali na zbyt wielkim luzie. Chyba nie spodziewali się po nich zbyt wielkich umiejętności i możliwości, a tymczasem ta skazywana na porażkę Legia nie była aż tak całkiem słaba i bezbronna jak można się było spodziewać. Okey, przegrała 5:1, ale miała przynajmniej dwie okazje, po których serca Madridistach mogły szybciej zabić. Do tego też trzeba dodać, że to nie był ten Real Madrid z najwyższej półki. Przede wszystkim zabrakło Cristiano Ronaldo. Gołym okiem było widać, że to nie był dzień dla Portugalczyka. Miał kilka wyśmienitych sytuacji, raz na przykład strzelił zbyt nonszalancko, a w ostatnich minutach spotkania... On sam chyba też zdawał sobie z tego sprawę i kiedy mógł, to nie szukał na siłę tego gola, tylko podawał lepiej ustawionym kolegom. 

   Generalnie wszystko byłoby miło i fajnie, gdyby nie to, że znowu o sobie dali znać polscy "kibice". Jak madryckie dzienniki praktycznie nie poświęcały zbytniej uwagi zawodnikom gości, tak o zabezpieczeniu tego spotkania, to i owszem. Bydło (bo jak inaczej to nazwać?) nie byłoby sobą, gdyby nie narozrabiało. Całe szczęście, że na stadionie podczas meczu, lecz przed pierwszym gwizdkiem i to w okolicach Bernabeu. Wstyd. Po prostu wstyd na całej linii.

Skład Realu: Navas - Danilo, Varane, Pepe, Marcelo - James (63' Vázquez), Kroos, Asensio (79' Kovačić) - Bale (64' Morata), Benzema, Ronaldo  

Komentarze