mecz na zero

     Rewanżowe spotkanie 1/4 CL pomiędzy Liverpoolem a Realem zakończyło się bezbramkowym remisem. Przez większość meczu to Liverpool był zespołem ofensywnym, zaś Real skupił się przede wszystkim na mądrej grze w obronie. Anglicy musieli to spotkanie wygrać, Hiszpanów zadowalał tak remis, jak i zwycięstwo, a ponieważ mieli dwubramkową zaliczkę z pierwszego spotkania, przez to mieli ten komfort, że mogli a nie tylko musieli zdobywać gole.

    Real przystąpił do tego spotkania przetrzebiony kontuzjami defensywnych zawodników. Nie dość, że do gry wciąż niezdolni są Carvajal i Ramos (który na dokładkę otrzymał pozytywny wynik na koronawirusa), a Varane przechodzi kwarantannę, to w meczu przeciwko świętej katalońskiej krowie kontuzji nabawił się Lucas i on także jest niezdolny do gry. Królewscy przystępowali więc do tego spotkania bez nominalnego prawego obrońcy, chociaż co prawda jest Odriozola, który poradził sobie w ostatnim meczu i godnie zastąpił Lucasa, ale w CL nie grał i, który - co tu ukrywać - nie daje tej pewności w grze obronnej co trójka podstawowych obrońców. W związku z tym Zidane desygnował... Valverde. Urugwajczyk chyba po raz pierwszy w karierze wystąpił na tej pozycji. Liverpool chyba też to wiedział i zamierzał to wykorzystać, ale Fede jest zbyt dobrym zawodnikiem, żeby łatwo dać się ograć. Gra w obronie nie przeszkadzała mu podłączać się do akcji ofensywnych.

    Pierwszy kwadrans to huraganowe ataki gospodarzy. Powtórzę się: Liverpool musiał to spotkanie wygrać, jeśli myślał o dalszej grze. Real skupił się na grze obronnej, co dobrze było widać za każdym razem, gdy Liverpool wychodził z akcją: na 3-4 koszulki czerwone aż 8-10 było białych. Nie tylko Courtois, ale także jego koledzy mieli jeden cel - nie stracić bramki. Królewscy przeczekali te 15 minut i uspokoili grę w środku pola. Jak mogli, to wychodzili z kontrą, ale znowu się powtórzę: oni jedynie mogli a nie musieli strzelać gole. Priorytetem była obrona. 

    W pierwszej połowie dobrą okazję miał Benzema, ale trafił w słupek. Dużo więcej pracy miał Courtois. Nie inaczej było po zmianie stron. Liverpool znowu zaczął od ataku za atakiem. Real cierpliwie czekał aż rywale się wyszumią. W 60' Klopp przeprowadził pierwszą, ale za to podwójną zmianę: za Milnera i Kabaka weszli Thiago i Diogo Jota. Zidane odpowiedział zmianą dopiero w 72', kiedy to Odriozola zmienił Kroosa, a Rodrygo Vinniego. Ledwie parę chwil wcześniej Vinni mógł pokonać Alissona. Zabrakło precyzji. 

    W 82' Klopp rzucił na boisko wszystko co miał najlepsze, a więc Shaqiri za Firmino i Oxlade-Chamberlain za Mané, ale to również nie przyniosło spodziewanych skutków. Wprawdzie w pewnym momencie defensywa Realu nieco się pogubiła i Liverpool stanął przed wyśmienitą okazją, ale... Strzał ponad poprzeczkę mówi wszystko.

    W 83' Isco zamienił Asensio, ale to także nie przełożyło się na gole. Szkoda Karima, bo Francuz miał swoją szansę, ale widać było, że się poświęcił dla drużyny i zamiast siać postrach wśród obrońców rywali, to pomagał kolegom. Oto prawdziwy lider i kapitan zespołu. A bramki będzie zdobywał w starciu z Chelsea. To półfinałowy rywal Los Blancos.

Skład:

Courtois - Valverde, Militão, Nacho, Mendy - Modrić, Casemiro, Kroos (72' Odriozola) - Asensio (82' Isco), Benzema, Vinícius (72' Rodrygo)

Komentarze