dno

     Bosko... Rayo Vallecano okazał się lepszy od Realu Madrid, jednak wynik 3:2 nie odzwierciedla wszystkich emocji, jakie miały miejsce na boisku. Królewscy przystąpili do tego spotkania bez Benzemy, co zaczyna się robić normą. Za atak odpowiadali się Vinni, Rodrygo i Asensio, który jest bliżej pozostania w Madrycie jak odejścia z klubu. A czy to dobrze? 

    Zaczęło się źle, bo już w 5' Courtois musiał wyciągać piłkę z siatki. Real wyrównał dopiero w 37', Modrić wykorzystał rzut karny, ale zanim sędzia go podyktował... trochę czasu minęło... W 41' Militao wyprowadził Los Blancos na prowadzenie, które tak naprawdę trwało ledwie kilka minut. W 44' także Alvaro Garcia pokonał Belga i obie drużyny schodziły na przerwę z remisem. Zaskoczenie? W przypadku Realu chyba nic nie powinno dziwić, nie mniej jednak Real nie grał jakoś wybitnie... Inna sprawa, że Rayo potrafi w tym sezonie grać z wielkimi ekipami.

    Po zmianie stron Real nie rzucił się do huraganowych ataków, chociaż remis nie był dla Królewskich zadowalający. Niestety trzecia bramka padła dla Rayo. Kolejny rzut karny, o którym pewnie będzie się jeszcze długo rozpisywać hiszpańska prasa, wykorzystał Trejo. A co ciekawe, był to rzut karny powtórzony. Courtois pierwszą 11 obronił. Skąd więc ta powtórka? Cholera wie. Real więc znowu przegrywał i znowu musiał gonić wynik. Hm... Skąd my to znamy? Niestety, tym razem pogoń za rywalem okazała się mało skuteczna i Real musi przełknąć pierwszą porażkę w sezonie. Oby ostatnią.


Komentarze