no właśnie...

     Derby Madrytu nie dla Królewskich. Atletico wygrało z Realem aż 3:1 i Real znowu stracił gola już na samym początku gry. Tym razem już w 4'. Kto? Morata. Bo przecież byli zawodnicy Los Blancos uwielbiają zdobywać gole przeciwko swojej byłej drużynie. A Kepa? Cóż... 

    Real jeszcze dobrze się nie otrząsnął, a w 18' na 2:0 podwyższył ten, który podobno ostatnio nie zdobywał goli i się zaciął. Griezmann. Bosko, prawda? Jak to było? Nie ma Karima, nie ma kto zdobywać bramek. No właśnie. To są skutki tego, że Real nie ma 9 z prawdziwego zdarzenia. Kto miał dzisiaj zdobywać bramki? Rodrygo. Wspomagany przez Bellinghama i Fede. I? Widać po wyniku. Bo co z tego, że Modrić i Kroos w końcu zagrali razem od początku, skoro atak dalej prezentuje się marnie. Może gdyby Brahim dostawał więcej minut. Może, gdy wróci Arda to atak będzie się prezentował lepiej. Bo nawet powrót Vinni nie gwarantuje, że te gole będą. 

    Zostawmy to na później. W 35' kontaktowego gola zdobył Kroos.  A tuż po przerwie... Najpierw Carlo ściągnął... Modricia. Tak, to nie żart. Chorwat rozegrał jedynie pierwszą połowę. W jego miejsce wskoczył Joselu. A co na to Atletico? W 46' Morata po raz drugi wpisał się na listę strzelców... Real? Królewscy może i by chcieli, ale... W 57' Carlo przeprowadził potrójną zmianę. Na boisku zameldowali się kolejno Nacho, Mendy i Tchouameni, a zeszli Lucas, Fran Garcia i Camavinga. Zmiany pomogły? Jak widać nie. Jeszcze w 70' na boisku pojawił się Brahim (za Kroosa), lecz obraz gry nie uległ zmianie. I to Atletico może się cieszyć z wyniku.

    Jedyne pocieszenie jest takie, że w Serie A wciąż niepokonany jest Inter. Tyle miłego. 

    

    A oto co miał do powiedzenia Carlo tuż po końcowym gwizdku: "It's all my fault." O, tak, nie zaprzeczę. 

Komentarze