Po Derbach Madrytu wiemy jedno: panuje bezkrólewie. Wynik 1:1 nie odzwierciedla w pełni tego, co się działo na boisku. A działo się i to całkiem sporo. Nie zabrakło też kontrowersji. W 42' Królewscy powinni dostać rzut karny po zagraniu ręką Felipe, ale sędzia nie odgwizdał przewinienia. Nihil novi. Katalońska święta krowa dostałaby rzut karny bez mrugnięcia okiem.
W skrócie: pierwsza połowa dla Atletico, druga zdecydowanie dla Realu.
Wprawdzie na Wanda Metropolitano padły ledwie dwie bramki, ale za to emocji było mnóstwo. Szkoda, że bez kibiców na stadionie. W mecz dobrze weszło Atletico, które przystępowało do tego spotkania jako lider ligi. W 15' Suarez wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Real miał problem z odpowiedzią. W zasadzie to najlepsza okazja Królewskich to ta z 42', kiedy to Hernández Hernández nie podyktował tego karnego. Ale czego się można spodziewać po tym człowieku?
Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 1:0 i wrażeniem, że Atletico chce bardziej, zaś Real znowu ma problem. Żeby tylko jeden. Wracający po kontuzji Benzema miał za wsparcie Rodrygo i Asensio, ale - znowu - pożytku z tego wsparcia w ataku było niewiele. To zresztą największy problem Los Blancos: ofensywa.
Druga połowa zaczęła się od tego, że Real koniecznie chciał zdobyć wyrównującą bramkę, ale zawodnicy Atletico skutecznie im utrudniali życie. Na drodze do szczęścia Królewskim stanął Oblak, który był niczym skała. Jak już się wydawało, że piłka zatrzepocze w siatce, tak bramkarz Atleti robił wszystko i jeszcze więcej, żeby tak się nie stało. Kapitalny bramkarz, chociaż trzeba oddać, że Courtois też popisał się efektowną paradą i nie raz, nie dwa uchronił swój zespół przed kolejną stratą. Nie ma co ukrywać, że porażka mocno by pokrzyżowała Królewskim szyki. Jak powiedział Zidane: "jeszcze żyjemy". Ok, ale ewentualna porażka w derbach to nie tylko strata kolejnych 3 punktów i wizerunkowa klapa, ale też ciągła pogoń za liderem, który zwiększyłby swoją przewagę. A wiadomo, że w samej końcówce sezonu będzie ciekawie.
Real walił głową w mur, a raczej mur w osobie Oblaka. W końcu, w 88' Benzema zrobił to, co musiał. 1:1! Real żyje! Real jeszcze nie umarł! Ok, mógł tego gola strzelić znacznie wcześniej, ale było widać, że z każdym kolejnym strzałem jest coraz bliżej i wreszcie znalazł się na liście strzelców. Uff. A tak niewiele brakowało.
Komentarze
Prześlij komentarz