kolejny thriller z happy end

     To już zaczyna być normą. Królewscy przegrywają do XX minut, a potem nagle następuje przebudzenie drużyny, jakiś reset, zmiana baterii czy cholera wie co się z nimi dzieje, ale skutek jest taki, że Real nie tylko odrabia straty, ale też wygrywa. Nie inaczej było w Sevilli.

    Real przyjechał do Andaluzji z zamiarem podtrzymania zwycięskiej passy. Zaczęło się... źle, bo już w 21' Rakitić pokonał Courtois. Real jeszcze dobrze nie ochłonął, a na 2:0 podwyższył w 25' Lamela. Szok. Królewscy próbowali wyrównać, ale gospodarze prezentowali się lepiej. 

    Ancelotti o dziwo nie czekał ze zmianami. Już po przerwie na boisku pojawił się Rodrygo. Zmienił Camavingę, który miał już na swoim koncie żółtą kartkę, a nie od dziś wiadomo, że młody Francuz bywa impulsywny. Zmiana pomogła, bo w 50' to właśnie Rodrygo strzelił kontaktowego gola. Niestety, chociaż Real bardzo się starał, to piłka nie chciała ponownie wpaść do bramki rywali. Wprawdzie Vinni pokonał Bono w 74', ale sędzia bramki nie uznał. Słusznie? No właśnie część komentatorów uważa, że sędzia popełnił błąd i bramka powinna zostać uznana. Katalońcom uznaliby gola z nawet 30-metrowego spalonego. 

    W 83' na 2:2 wyrównał Nacho. Tym razem sędzia się nie czepiał. Kibice Królewskich odżyli, za to fani Sevilli zaczęli się obawiać. Wygrywali, prowadzili grę, a tu nagle remis. Ale to jeszcze nie było ostatnie słowo ze strony gości. Od czego jest Karim Benzema? No właśnie. Francuz w 92' zdobył zwycięskiego gola, a zszokowana Sevilla może mieć pretensje tylko i wyłącznie do siebie. To jest, kurde, Real Madrid. Ten Klub nigdy się nie poddaje i zawsze gra do końca. Tak jak w meczu przeciwko Chelsea i teraz. 

Komentarze