Jak się okazuje, jednak można. Można wygrać. Można kontrolować przebieg spotkania. Można odpowiedzieć golem na straconego gola. Inna sprawa, że to nie rywal z najwyższej półki (bez obrazy), ale Alaves. Chociaż z drugiej strony Królewscy już nie raz udowodnili, że potrafią przegrać we frajerskim stylu ze znacznie niżej notowanym rywalem. Oj tak, kibice coś wiedzą na ten temat. Niestety.
Alaves - Real 1:4.
Co tu się rozpisywać? Zacznijmy od tego, że ZZ jest zarażony koronawirusem i w związku z powyższym nie pojechał z drużyną do Alaves. Na ławce trenerskiej zastąpił go drugi trener, czyli Bettoni. A teraz najważniejsze: worek z golami rozwiązał Casemiro, który w 15' pokonał bramkarza rywali. Na gola numer dwa przyszło nam, kibicom, czekać do 41', kiedy to Benzema pokazał, że jest prawdziwą 9. Cudowny gol Karima, który pełnił na boisku również funkcję kapitana. A kilka minut później na 0:3 podwyższył... Hazard. Tak, to nie żart. Belg wyszedł w podstawowej 11 i zagrał całkiem przyzwoicie.
Do przerwy Los Blancos prowadzili więc z trzybramkową przewagą, ale mimo wszystko to nie było jakieś spektakularne widowisko. Nie, wróć. Po tym co Real pokazał ostatnio, jednak wypadałoby się cieszyć bez marudzenia. Przynajmniej przez chwilę. W 59' rozmiary porażki zmniejszył Joselu. I teraz należałoby pochwalić Królewskich za to, że nie odpuścili i szukali kolejnych goli. Czwarta bramka w 70' to zasługa Karima. Francuz zaliczył więc dublet. Miło.
Komentarze
Prześlij komentarz