Niby Real Madrid może się pochwalić szerokim składem, a jak przychodzi co do czego, to nie ma kto grać. Pod nieobecność Benza (w dalszym ciągu leczy kontuzję) i Vinni'ego (zawieszenie), atak Królewskich na spotkanie z Granadą (1:0) wyglądał tak: Rodrygo - Isco - Asensio. Nie wiem: śmiać się czy płakać? Do tego na lewej obronie wystąpił Marcelo, a Camavinga zastąpił Casemiro na środku pola. Efekt? Niemoc.
Pierwsza połowa w wykonaniu Los Blancos wyglądała tak, że lepiej o niej nie wspominać. Real nie miał najmniejszego pomysłu na grę, nie tworzył absolutnie nic i gdyby to był mocniejszy rywal niż Granada, to pewnie skończyłoby się golem dla gości. I może nie jednym.
Ancelotti najwyraźniej zdawał sobie sprawę z tej swoistej katastrofy, bo pierwszą zmianę przeprowadził już po przerwie. Valverde zastąpił Camavingę i... mecz stał się szybszy. Niestety bramki dalej nie chciały paść. Na boisku zameldowali się więc Hazard i Jović (za Rodrygo i Isco). Królewscy dążyli do zdobycia choć jednej bramki i rzeczywiście ich gra wyglądała lepiej niż w pierwszej połowie, lecz to wciąż nie było to. Wreszcie w 74' Asensio pokonał bramkarza rywali i Real wyszedł na prowadzenie. Nareszcie. W końcu. Ile można było czekać?
Królewscy nie oddali prowadzenia i przy remisie Sevilli, zdołali co nieco odskoczyć rywalom. To akurat dobra nowina. Zła jest taka, że bez Karima i jak się okazuje także bez Vinni'ego, atak praktycznie nie funkcjonuje.
Komentarze
Prześlij komentarz